Post jest częścią serii retrospekcja (patrz tutaj), która służy mi do uwiecznienia wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości. Notki te mogą okazać się mało interesujące dla Czytelnika, ale obiecuję, że po zakończeniu serii nastąpią soczyste, techniczne wywody.
Nihil novi sub sole
Studia magisterskie nie zaczęły się zbyt dobrze. Semestr drugi i zarazem przedostatni tej całej męczarni również nie rozpieszczał. Założenie na ten czas było jednak proste – zrobić wszystkie przedmioty tak, aby na ostatni semestr została już tylko praca magisterska.
Chcąc nie chcąc program studiów ponownie zmusił mnie do wzięcia przedmiotów dotyczących uczenia maszynowego… i tym razem całkiem się to opłacało. Rozpoznawanie obrazów i metody odkrywania wiedzy to dwa przedmioty o niezbyt zrozumiałych nazwach, które doskonale uporządkowały wiedzę, którą z trudem zdobywałem na semestrze pierwszym. Oczywiście nie obyło się bez bombardowania mojej biednej głowy matematycznymi formułami, dowodami i wywodami, ale tak po prawdzie to da się to wszystko zrozumieć „na chłopski” rozum – intuicyjnie znaczy się. Podsumowując zyski i straty te dwa przedmioty zaliczyłbym na plus – może niezbyt wyraźny i pewny, ale jednak plus.
Dalej było niestety sporo gorzej. Z przedmiotem o pięknej nazwie programowanie równoległe i rozproszone wiązałem spore nadzieje, ponieważ tematy współbieżności, równoległości i wszelkiego rozproszenia są mi bliskie i bardzo je lubię. Niestety srogo się zawiodłem, ponieważ przedmiot ten tylko w nazwie jest fajny. Dalej są już prowadzący, którzy ograniczają się do czytania slajdów na temat przestarzałych technologii, ewentualnie takich, których nikt nigdy nie widział. Nastawiałem się na „grube rozkminy” na tematy typu CSP vs. model aktorów, a otrzymałem siekę na temat ewolucji procesorów, europejskich klastrów i różnic w wątkach pthreads i javowych. WTF? Prowadzący zawiedli. Na całej linii, ech.
Pomimo kiepskiej opinii zmusiłem się do wzięcia przedmiotu o (znów) ładnej nazwie – analiza i projektowanie systemów informatycznych. Bo dużo ECTS-ów za to dawali. To był błąd, zdecydowanie największy błąd podczas toku studiowania, wyłączając oczywiście wybór wydziału :P. Wykład tego przedmiotu ma dwa oblicza – ciekawe, dotyczące agile i scruma (1/3 całości) oraz fatalnie beznadziejne – dotyczące metod „łoterfalowych” – przypadki użycia i rysowanie diagramów UML na potęgę (a propos tego ścierwa to polecam spojrzeć tu). To jeszcze byłoby do łyknięcia, gdyby nie projekt. Projekt polega na stworzeniu małego produktu zwinnymi metodykami, gdzie każdy w teamie po kolei realizuje inną rolę z zespołu scrumowego^C^C^C^C To oczywiście tylko moja fantazja, tak naprawdę projekt polega na napisaniu dokumentacji do pewnego produktu, najlepiej takiej, która ma 100+ stron, w zasadzie im więcej tym lepiej. I diagramy, dużo diagramów. Inteligentny sposób spędzania czasu, nie ma co, naprawdę. Co ciekawe, to jeszcze nie byłoby najgorsze, gdyby nie to, że do projektu trafiła mi się najbardziej stępiona dzida wydziału, którego imienia nie pomnę. Chamstwo, niekompetencja, niesprawiedliwość. Tak opisałbym metody prowadzenia zajęć przez tego człowieka. Ech, starczy tego używania sobie – po prostu było źle, naprawdę bardzo źle.
Praca magisterska
Semestr drugi poświęciłem na wymyślaniu i badaniu potencjalnego tematu pracy magisterskiej. To przysporzyło mi sporo stresów ponieważ wymyśliłem sobie (no dobra, niezupełnie sam), że chciałbym napisać co nieco o połączeniu współbieżności i bezpieczeństwa, co w praktyce okazało się cholernie trudne. Przez cały semestr czytałem „pejpersy” na temat błędów, niezawodności, bezpieczeństwa i samej współbieżności. Samej pracy nie powstał natomiast ani jeden akapit. Co z tego wyszło? O tym dokładniej niebawem.