To uczucie gdy…
Zapewne nieobce każdemu jest uczucie, gdy wydaje się, że „już gorzej być nie może”, a potem okazuje się, że no właśnie – wydawało się. Po semestrze numer cztery wydawało mi się, że gorzej być nie może – a tu proszę, taka niespodzianka! Semestr piąty przekroczył wszelkie granice beznadziejności, które ustanowili poprzednicy. Słyszałem pogłoski, że po dwóch pierwszych latach jest już luźno i przyjemnie – akurat!
To złe
Długo „stygłem” zanim napisałem tego posta. Gdybym napisał go od razu po zakończeniu sesji, byłoby w nim zbyt wiele nieprzyzwoitych określeń ;>. W ciągu tych 15 tygodni semestru „zaliczyłem” około 20 bezsennych nocy, spędzonych na roztrząsaniu rozmaitych „mądrości”. Wynika stąd, że średnio w każdym tygodniu nie spałem ponad jedną noc! Być może jestem zbyt ambitny, ale ja po prostu staram się wykonać zlecone mi zadania dobrze. Jak widać w prosty sposób odbija mi się to na zdrowiu, a także kontaktach towarzyskich, zainteresowaniach no i blogu. Do pierwszej fali kolokwiów udawało mi się pisać regularnie i to z nawet dobrym skutkiem. Potem odpadłem. Każdą wolną chwilę, którą jakimś cudem udawało mi się wyrwać szkole wolałem poświęcić na sen, spotkanie z ludźmi i niestety – na blog, czy też rozwijanie zainteresowań czasu już nie było. Czy studia tu są tego warte? Przemyślenia na ten temat pozostawię sobie na oddzielną notkę.
Teraz może wspomnę o garstce (z baaaaardzo wielu) absurdów, które spotkały mnie w tym semestrze. Przede wszystkim wyjątkowo dokuczliwa okazała się tzw. profesorska duma. Niestety, wiele osób pracujących na uczelni w roli wykładowcy/laboranta w ogóle nie przykłada się do swojej pracy. Ich stosunek do prowadzenia zajęć jest delikatnie mówiąc olewczy. Materiał jest przygotowany niedbale, czesto jest bardzo mizerny merytorycznie, albo mówiąć wprost – zawiera rażące błędy. Nie jest to jednak najbardziej denerwująca cecha – bardziej wkurzające jest to, że często właśnie te osoby nie potrafią się przyznać do swojego błędu czy też niewiedzy. Warto być przecież prawdziwym, nieomylnym twardzielem, nie? Dodajmy do tego poniżające odniesienie do studenta (bo co takiemu pro-fesorowi student, pff!) i katastrofa gotowa. Przykłady z życia wziętę? Jeden z prowadzących postanowił przepisać na slajdy tłumaczenie książki, a następnie na wykładzie pracowicie, przez dwie godziny odczytywał je nużącym głosem. To ma być wykład? Jeśli tak, to wykładowcą może być absolutnie każdy, kto potrafi czytać, bo to jedyne, co ten prowadzący zaprezentował swoją osobą. Inny wykładowca z kolei prowadził wykład chaotycznie i niedbale, a żeby zaliczyć przedmiot zalecał przeczytanie książki.. którą oczywiście sam napisał (to, że lansuje tam własny, często rozbieżny z rzeczywistością, ogląd tematu – przemilczę). Dodatkowo oceny z tego przedmiotu wydawały się pochodzić wprost z /dev/random, a liczba „uwalonych” po pierwszej turze przekraczała 50%. Czyja to wina? To chyba oczywista sprawa. Na innym przedmiocie spotkałem się z kolei z laborantem, który nie potrafił się przyznać do swojej niewiedzy – a była ona ogromna, bo niestety wydaje mi się, że został do przedmiotu wybrany przez przypadek. Oczywiście – mógł się przygotować, ale komu by się chciało? A może po prostu nie można zbyt wiele oczekiwać od programistów Javy ;>?
Nuda, nuda, nuda. Tak można scharakteryzować wykład z przedmiotu, który wydawał mi się ciekawy – z tytułu i opisu. Nużący, monotonny głos, patrzenie w podłogę, zerowy kontakt ze studentem – tak można scharakteryzować prowadzącego ten wykład. Człowiek ten na dobre obrzydził mi dziedzinę informatyki, którą kiedyś bardzo lubiłem. Szkoda.
Merytoryka – a raczej jej brak – najbardziej mnie boli. Zdarza się to dosyć często, a koronnym przykładem na moich studiach jest przedmiot o grafice komputerowej. O ile wykład był znośny (może nawet dobry dla kogoś zainteresowanego jakkolwiek tematem?), to już laboratoria zdecydowanie nie. Jak myślicie, co można robić na laboratoriach z przedmiotu o tytlue „grafika komputerowa”? Gdy sam sobie zadałem to pytanie miałem kilka pomysłów – podstawy silników graficznych (budowanie/modyfikacje/analiza), projektowanie/implementowanie algorytmów związanych z grafiką, pisanie sterowników graficznych. Tymczasem okazuje się, że na laboratoriach rysuje/edytuje się obrazki w programch graficznych i modeluje obiekty 3D! Prawdziwy absurd! To jest informatyka na Politechnice Warszawskiej, czy może ASP, tudzież grafika na PWSFTViT? Może warto jeszcze zrobić jakiś przedmiot z nauką Excela i Worda, przecież to też robi się na komputerze! Wydaje mi się, że osoba, która układała materiał na te laboratoria kompletnie nie miała pomysłu na czym mogą polegać albo brakowało ludzi z odpowiednimi umiejętnościami (i lepiej, żeby to był ten pierwszy powód…).
Na dobre zakończenie semestru spotkała nas studentów jeszcze bardzo „miła” niespodzianka. Mianowicie, na 6 semestrze mamy do zrobienia 4-6 przedmiotów, które sami wybieramy. W kwietniu zeszłego roku została przedstawiona oferta programowa liczącą kilkanaście przedmiotów. Okej, niezbyt bogata, ale można już było się zastanowić, co warto wybrać. Przyszedł moment wyboru i… okazało się, że połowy z tych przedmiotów nie ma – części nie można wziąć, a inne w ogóle nie zostały utworzone. Wszelkie skargi i pretensje zostały odrzucone metodą przerzucania odpowiedzialności na kogoś innego – i tak studenci zostali na lodzie. Cały „szeroki” wybór przedmiotów został ograniczony do wybierania „mniejszego zła”, czyli przedmiotów, które cieszą się lepszą sławą od pozostałych. I to mają być studia elastyczne – kpina! Nie wątpię oczywiście, że odpowiedzialni za ten bałagan się nie znajdą.
Podobna, miła sytuacja „administracyjna” miała miejsce na początku semestru, gdy to dziekanat dobroczynnie dał stypendia studentom, a nieco później okazało się, że trzeba je odebrać. Sprawa była moim zdaniem mocno skandaliczna, ale powiedzmy, że postarałem się już o tym zapomnieć.
I to dobre
Szczęśliwie, semestr ten miał kilka miłych akcentów. Przede wszystkim udało mi się dostać do najlepszego z możliwych opiekunów pracy inżynierskiej! Niezmiernie mnie to cieszy, bo wiem że pisanie jej, będzie dzięki temu prawdziwą przyjemnością. Postaram się o tym wspomnieć na blogu w niedługim czasie :).
Dodatkowo na semestrze tym miałem przyjemność uczestniczyć w 3 niezłych wykładach, które jakoś wzbogaciły moją wiedzę. Pierwszy z nich dotyczył technik internetowych – przekrojowo o różnych sprawach związanych z aplikacjami internetowymi; drugi był o systemie UNIX (nota bene, ten sam prowadzący co techniki internetowe) – opis API, a także wewnętrznych mechanizmów; trzeci natomiast dotyczył sztucznej inteligencji – co prawda pierwsza połówka dotyczyła wnioskowania i była naprawdę paskudna (zarówno pod względem materiału jak i prowadzącego), ale druga była naprawdę ciekawa i zainteresowała mnie tematem.
Ostatnim miłym elementem semestru były projekty – doskonała okazja, żeby posiedzieć z kolegami, napić się piwa, zjeść pizzę, a przy tym rozwiązać ciekawe zagadnienia :)! Kod, to jest jednak to, co cieszy programistów najbardziej :P.
Plany?
Nie. Kiedyś pisałem, o tym jakie przedmioty będę robić w nadchodzącym semestrze i czego od nich oczekuję, jednak po przeszłych doświadczeniach wiem, że należy wyłącznie oczekiwać, że będą one mało upierdliwe. O dobry, wysoki poziom jest bardzo ciężko, niech więc chociaż nie przeszkadzają w mojej własnej edukacji.