Studia magisterskie…i co z tym blogiem?

Tak długiej przerwie w pisaniu na blogu chyba jeszcze nie miałem – nie udało się nic napisać w semestrze ani w czasie wakacji, nawet tradycyjny wpis o szkole się wymknął… Cóż, winnego daleko szukać nie będę, bo jestem nim ja. Taki stan rzeczy wcale mi się nie podoba, a wprost przeciwnie – powoduje wyrzuty sumienia i poczucie zmarnowanego potencjału… Czemu więc?

Brodzenie po kolana w g…

Uczciwie zastanowiłem się nad tą kwestią i odpowiedź jest bardzo prozaiczna. Żeby pisać na blogu trzeba to lubić, trzeba mieć o czym pisać, trzeba czuć entuzjazm do tematów, które się porusza… i to tyle. Bywały chwile, w których nie miałem z tym problemu jak choćby spora liczba wpisów o dotnecie czy też seria o osdevie. Oba tematy w tamtych czasach były mi bliskie, elektryzowały mnie na swój sposób – chętnie dzieliłem się nabytą wiedzą i nie miałem z tym problemów. Wspomniane przypadki łącz też jeszcze jedna rzecz – szczyt ich rozwoju przypadał na okres kiedy nie musiałem chodzić do szkoły.

Miniony, pierwszy semestr studiów magisterskich bardzo dotkliwie przypomniał mi jak studia przyczyniają się do mojego wypalenia. Ciężko odnaleźć w sobie entuzjazm i chęć do zajmowania się czymkolwiek jeśli kilka godzin spędza się na uczelni walcząc z jakimś „inżynierskim oprogramowaniem wysokiej klasy”, którego główną funkcjonalnością jest wyświetlania okienka z napisem Exception in thread „main” java.lang.NullPointerException, prawie dwie godziny na podróży do i z uczelni, wieczór na robieniu projektów, a noc na przygotowaniach do kolokwium. Studia magisterskie to nic więcej, jak tylko nieudana powtórka ze studiów inżynierskich – nieudana, bo jeszcze bardziej bez pomysłu. Przez ostatnie dwa miesiące widziałem wszystkie wschody słońca i wcale nie dlatego, że jestem taki romantyczny… Po prostu zajmowałem się bezmyślnym przetwarzaniem programów „inżynierskich”, formułek pseudomatematycznych, algorytmów których zastosowania jeszcze nikt nie odkrył i całej maści innego gówna. Osoba wymyślająca plan studiów powinna za karę resztę swojego życia spędzić na programowaniu w Javie, publicznie na rynku Starego Miasta… (resztę tej perwersyjnej fantazji bez opisu). Czy naprawdę ostatnim nierozwiązanym problemem informatyki jest to jak sklasyfikować wszystko za pomocą jakże porywających klasyfikatorów? Czy umiejętność odtworzenia algorytmu przekształcania automatu niedeterministycznego do deterministycznego naprawdę się może do czegoś przydać? Czy problemy grafowe ograniczają się do DFS-a i BFS-a? Retorycznych pytań tego typu mógłbym zadać jeszcze wiele… ale po co się denerwować? Wrzucanie wszystkich przedmiotów do jednego worka podpisanego „tragicznie złe” byłoby oczywiście niesprawiedliwe, bo w tym bagnie znalazłoby się po jednym przedmiocie z grupy „znośny”, „przeciętny” i „całkiem dobry”, ale niestety giną one w grubej warstwie gnoju.

Co dalej?

Są ludzie, nawet całkiem dużo, którzy lepiej radzą sobie ze studiami. Lepiej, to znaczy mniej się nimi interesują. Nie denerwuje ich niski poziom wykładów – po prostu na nie nie przychodzą. Nie starają się znaleźć wartości dodanej – uczą się w ostatniej chwili z gotowców. W końcu – nie zależy im na wynikach i mają dzięki temu lżejsze i pewnie ciekawsze życie. Mi to się niestety nie udaje. Mam głęboko zakorzenioną sumienność i jeśli już za coś się zabrałem (a tak właśnie zrobiłem) chcę to skończyć możliwie jak najlepiej.

Dobra wieść jest taka, że to jeszcze tylko bieżący i następny semestr i już koniec. Definitywnie. Na całe szczęście semestry te są maksymalnie odciążone, więc będę miał nieco więcej czasu dla siebie i oczywiście dla pracy magisterskiej. Kolejna praca dyplomowa to zdecydowanie najjaśniejszy punkt na tym zachmurzonym niebie studiów – to po prostu dobra zabawa i wielka satysfakcja z odkrywania czegoś nowego. Mam nadzieję, że uda mi się odnieść sukces co najmniej dorównujący pracy inżynierskiej. Co po studiach? Mam nadzieję, że uda mi się pokierować swoją karierą tak jak ja tego chce i nie dam się wkręcić w robienie czegoś czego nie chce tak jak ma to miejsce na studiach. Wtedy tematy na bloga na pewno pojawią się same, a wraz z nimi chęci :)

Ok, koniec już narzekania. Następny post mam nadzieję przed lutym!